Odświeżam koszyk
Dodano do koszyka
Historia BUDOWNICTWO ARCHITEKTURA
STRONA GŁÓWNA > Aktualności > Instytut Polonika. Wywiad z Pawłem Jędrzejczykiem - konserwatorem zabytków na temat pracy przy figurze Chrystusa Frasobliwego
27.10.2023
Instytut Polonika. Wywiad z Pawłem Jędrzejczykiem - konserwatorem zabytków na temat pracy przy figurze Chrystusa Frasobliwego

Kamienna figura Chrystusa Frasobliwego, pochodząca sprzed 400 lat, wykonana z wapienia biogenicznego, zdobi kopułę kaplicy Boimów we Lwowie. Jak to się stało, że wasz zespół zajął się jej konserwacją? I jakie emocje Panu towarzyszyły, podekscytowanie, strach czy radość?

Paweł Jędrzejczyk: Podekscytowanie to złe słowo, byłem raczej wystraszony odpowiedzialnością za powierzone nam zadanie. Rzeźba, jak i cała kaplica, jest niezwykle ważna dla społeczności lwowskiej, ale i wszystkich znawców i miłośników sztuki. Kaplica to obiekt klasy zerowej, o najwyższej jakości artystycznej tak w zakresie architektury, jak i wystroju wnętrza czy detalu rzeźbiarskiego. Do tego inicjatywa konserwacji samej rzeźby wypłynęła ze strony środowiska mieszkańców, miłośników sztuki we Lwowie. Widzieli, że rzeźba jest w bardzo złym stanie i postanowili coś z tym zrobić. Zorganizowali spontaniczną zbiórkę pieniędzy, a zebrana kwota wystarczyła na wykonanie istotnego zakresu prac. Warto podkreślić, że rzeźba od 1615 roku nie była demontowana, oszczędziły ją kataklizmy naturalne i wojny. Ostatnie jednak udokumentowane prace konserwatorskie prowadzone były w 1927 r. Analiza dostępnych zdjęć wykonanych w ciągu ostatnich 120 lat (od 1912 r.), a zwłaszcza ostatnich 20 lat, wskazuje na gwałtowne pogorszenie stanu zachowania obiektu – rzeźba po prostu zaczęła się rozsypywać.

Aż trudno uwierzyć, naprawdę tak było…

P.J.: Tak, mieszkańcy od czasu do czasu znajdowali fragmenty rzeźby na chodniku. Zdjęcia dostępne w domenie publicznej dokumentują etapy degradacji w partii głowy Chrystusa. Powstały ubytki kamienia obejmujące coraz większe obszary, poza tym całkowitej destrukcji uległa korona cierniowa, wyrzeźbiona pierwotnie w tym samym bloku kamienia co cała rzeźba.

Od razu wiedzieliście, jak będą przebiegać prace konserwatorskie? Mówimy o rzeźbie umieszczonej ok. 30 metrów nad ziemią.

P.J.: Nie wiedzieliśmy jaki dokładnie był stan zachowania rzeźby, bo nie prowadzono wcześniej badań i do rzeźby nie ma też prostego dostępu. Oczywiście, opierając się na naszym doświadczeniu, pewne kwestie mogliśmy oszacować. Sugestie ze strony specjalistów ukraińskich były takie, aby wykonać prace w jednym sezonie, raczej w warunkach in situ, czyli na miejscu. Rozważano demontaż figury do naszej pracowni konserwatorskiej we Lwowie, ale absolutnie nie było mowy o transporcie rzeźby do Polski.

Stało się jednak inaczej?

P.J.: Tak, ale wpływ na zmianę decyzji w tej kwestii miały względy zdecydowanie niekonserwatorskie, czyli wybuch wojny w Ukrainie. Ale zacznijmy od początku. Widząc, jak duże jest zaangażowanie społeczne po stronie ukraińskiej w ratowanie rzeźby, podjęliśmy się jej konserwacji. Równocześnie zasugerowaliśmy, aby prace prowadzić w pracowni lwowskiej. To wiązało się z demontażem figury. Praca w pracowni umożliwia bowiem realizację konserwacji w stabilnych warunkach, co jest korzystne tak dla obiektu jak i pracujących przy nim konserwatorów. Był to wrzesień 2021 r., a więc ostatni moment na wykonywanie jakichkolwiek prac w sezonie. Ukraińscy specjaliści z rezerwą podchodzili do pomysłu demontażu figury, obawiając się samej czynności zdejmowania tak wiekowej rzeźby. Istotnie często rezygnuje się z tego procesu z uwagi na niebezpieczeństwo uszkodzeń obiektu w trakcie jego realizacji. Kiedy jednak ustawiliśmy rusztowania i zobaczyliśmy, jak bardzo zły jest stan rzeźby, a zwłaszcza jej podstawy, popękanej na przestrzał, na kilka elementów, wątpliwości dotyczące demontażu figury zostały rozwiane. Rzeźbę natychmiast trzeba było zdejmować. Miałem nawet wrażenie, że to cud, że do tej pory rzeźba nie runęła na bruk z wysokości 26 m! Ale co tu się dziwić, w końcu to figura Chrystusa, więc cuda są uzasadnione! Żarty żartami, ale zdjęcie rozpadającej się 400-letniej figury z kopuły kaplicy to zdecydowanie nie żarty, a poważne i bardzo odpowiedzialne przedsięwzięcie. Przyznam, że działaliśmy pod presją czasu, bo proces stawiania rusztowań, konsultacji i podejmowania decyzji wydłużyły działanie i mieliśmy już zaawansowaną jesień, a na horyzoncie szykowało się załamanie pogody, w tym pierwsze opady śniegu.

Ale poradziliście sobie?

P.J.: Cały proces demontażu odbywał się na rusztowaniu otwartym, którego nie mogliśmy zakotwiczyć, aby nie niszczyć połaci dachowej kopuły kaplicy. Aby figurę bezpiecznie przenieść, musieliśmy ustawić dodatkową platformę boczną i zbudować na niej specjalną klatkę, w której ustawiliśmy na czas transportu rzeźbę ważącą 280 kg. Moment, kiedy ta klatka z rzeźbą przekraczała obrys rusztowań, podwieszona pod ramię trzydziestometrowego dźwigu, był dla nas pełen emocji. Mieliśmy świadomość, że gdybyśmy coś źle wymierzyli i obliczyli, to nie byłoby już odwrotu. Wszystko jednak przebiegło bez najmniejszych zakłóceń i Chrystus zstąpił po 400 latach na lwowski bruk, budząc żywe zainteresowanie przechodniów.

I co dalej planowaliście zrobić?

P.J.: To był koniec listopada 2021 r. Wiedzieliśmy, że taka sytuacja, kiedy figura jest tu na ziemi, nie zdarzy się tak szybko ponownie i trzeba będzie ją maksymalnie wykorzystać. Kiedy rzeźba stała jeszcze na kopule, w porozumieniu ze stroną ukraińską podjęliśmy decyzję o wnikliwym przebadaniu figury. Wyniki badań mogłyby być pomocne przy planowanych pracach przy fasadzie kaplicy. Poza tym możliwość przyjrzenia się rzeźbie z bliska uzmysłowiła nam, jak bardzo czas odcisnął na niej swoje piętno. Z dawnych przekazów otrzymaliśmy informację, że rzeźba była kiedyś kilkakrotnie malowana. Chcieliśmy to potwierdzić za pomocą badań, bo rzeczywiście gołym okiem można było dostrzec łuski farby w różnych miejscach. Duży trud został włożony w badania mające na celu identyfikację pierwotnej polichromii rzeźby, nie znaleźliśmy jednak niczego, co by potwierdzało wyjściową hipotezę dotyczącą oryginalnego sposobu malowania figury. We Lwowie badania prowadzono w oparciu o pobrane z rzeźby próbki analizowane w laboratorium w Polsce. Na tym etapie badania jednak się nie skończyły.

To był dopiero punkt wyjścia do prac konserwatorskich? Dalsze prace prowadziliście już w Polsce?

P.J.: Tak, ale w końcu 2021 r. nikt nie planował transportu rzeźby do Polski, bo wszystkie prace miały być wykonane na miejscu we Lwowie. Tyle, że przyszedł 24 lutego 2022 r. i wszystkie dotychczasowe plany legły w gruzach. Kiedy wybuchła wojna, zaprzestaliśmy wszelkich prac konserwatorskich, a skoncentrowaliśmy się na pomocy humanitarnej na rzecz Ukrainy. Pamiętam, gdy 23 lutego mieliśmy wideokonferencję z konserwatorami lwowskimi, na której prezentowaliśmy zebrane wyniki badań i przedstawiliśmy kolejne sugestie prac przy figurze, napięcie wywołane zagrożeniem wojną było ogromne, choć przecież nie wiedzieliśmy wówczas, że to już następnego dnia wybuchnie wojna. Na wiele miesięcy projekt został zawieszony. Dopiero w drugiej połowie roku rozpoczęliśmy rozmowy z konserwatorami lwowskimi i z Lwowską Narodową Galerią Sztuki, która jest właścicielem rzeźby, na temat dalszych prac i możliwości ich kontynuowania.

P.J.: To był wrzesień 2022 r. i dość duża eskalacja działań wojennych w Ukrainie. Nikt nie był w stanie zagwarantować, że rzeźba będzie bezpieczna we Lwowie, dlatego pomysł na wywóz figury do Polski miał też uchronić ją od zniszczenia wojennego. Pojawiła się wtedy decyzja, aby Instytut Polonika koordynował transport i otoczył opieką Chrystusa Frasobliwego w Polsce.

I tutaj pojawia kolejny rozdział tej opowieści?

P.J.: Tak. Kiedy dowiedzieliśmy się, że będzie zgoda na transport rzeźby, zaczęliśmy analizować, jak ją bezpiecznie przewieźć. Była to rzeźba sprzed 400 lat, w złym stanie technicznym, z uszkodzoną podstawą. Do przejechania mieliśmy blisko 450 km, w tym jazda po Lwowie, którego wybrukowana i nierówna nawierzchnia jest nieco kłopotliwa przy tego rodzaju transporcie. Przyznam, że dużo czasu zajęło nam wymyślenie sposobu, jak przewieźć figurę i jej nie uszkodzić. Wystarczyła przecież jedna nieduża dziura, najechanie na nią raptownie z prędkością 40 km/h i rzeźba mogłaby ulec poważnej destrukcji. Po „burzy mózgów” uznaliśmy, że optymalnym rozwiązaniem byłoby podwieszenie rzeźby w czasie transportu. Jednak zaraz potem pojawiło się kolejne pytanie: Jak przewieźć rzeźbę ważącą prawie 300 kg w podwieszeniu, bez użycia dźwigu?

I…?

P.J.: W końcu wymyśliliśmy. Była to metoda skrzynki w skrzynce.

Na czym ona polegała?

P.J.: W jednej skrzynce umieściliśmy zablokowaną na sztywno rzeźbę i tak obudowaną włożyliśmy do drugiej, większej skrzynki. Pomiędzy ściany skrzyń, we wszystkich płaszczyznach wmontowaliśmy kilkadziesiąt odpowiednio rozmieszczonych sprężyn, które wprowadzały pierwszą skrzynię (tę z rzeźbą) w stan sprężystej lewitacji. Sprężyny tłumiły drgania i nie dopuszczały do bezpośredniego twardego kontaktu pomiędzy skrzyniami. Proste w przygotowaniu rozwiązanie okazało się niebywale skuteczne.

I wyruszyliście w podróż?

P.J.: Pierwsza próba podjęta w grudniu okazała się nieudana. Dokumenty z Kijowa nie dotarły na czas, więc znów czekaliśmy z transportem. Był nerwowy dzień, bo akurat trafiliśmy na skuteczne bombardowanie Lwowa i kilka godzin spędziliśmy w schronie. Wróciliśmy do kraju bez rzeźby. Dopiero w drugiej połowie stycznia 2023 r., z plikiem dokumentów udało się przywieźć figurę do Polski. Jechaliśmy kilkanaście godzin, z różną prędkością – od 10 do 80 km/h, przez cały czas obserwując rzeźbę w tylnej szybie samochodu. Szczęśliwie, bez problemu dotarliśmy do naszej pracowni.

Od czego zaczęliście pracę w Polsce?

P.J.: To, że rzeźba przyjechała do nas, otworzyło przed nami nowe możliwości badawcze. O ile we Lwowie pobieraliśmy próbki, to tutaj mogliśmy badać całą rzeźbę. Przetransportowaliśmy ją do laboratorium Międzyuczelnianego Instytutu Konserwacji przy Wydziale Konserwacji Dzieł Sztuki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Dzięki wykorzystaniu najnowocześniejszych technologii figurę poddaliśmy różnorodnym badaniom, mając do dyspozycji m.in. kamerę hiperspektralną, aparat do prześwietlania z wykorzystaniem promieniowania rentgenowskiego czy obserwację i fotografię w świetle UV.

Co udało wam się odkryć? Wspominał Pan, że próbowaliście odszukać pierwotnych polichromii?

P.J.: Tych najwcześniejszych polichromii nie udało się potwierdzić w sposób pewny i niebudzący wątpliwości. Zachowały się ich tak śladowe ilości, że trudno w oparciu o nie budować hipotezy na temat pierwotnego sposobu malowania figury. Co do wtórnych malowań – a było ich kilka – nie ma wątpliwości, badania je potwierdziły. Nie udało nam się zatem potwierdzić, jak i czy w ogóle rzeźba od początku była malowana. Późniejsze ślady malowania jednobarwną farbą (białą, a później szarą) mogły być formą odświeżania rzeźby, na powierzchni której sukcesywnie osadzały się coraz to ciemniejsze nawarstwienia. Być może w przyszłości będą inne bardziej zaawansowane techniki badawcze, które pozwolą odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie: czy i jak figura była pierwotnie polichromowana. Zachowujemy na powierzchni wtórne polichromie, które być może naprowadzą przyszłe pokolenia na jakiś trop.

Jak udało wam się oczyścić rzeźbę z czarnych, skorupowych nawarstwień, nie usuwając ukrytych pod ich powierzchnią wtórnych przemalowań?

P.J.: Do czyszczenia kamienia użyliśmy lasera. Zastosowanie wiązki laserowej daje możliwość niezwykle precyzyjnego usuwania kolejnych warstw zanieczyszczeń z równoczesną kontrolą stanu powierzchni bezpośrednio pod powierzchnią nawarstwienia.

Wygląda to na technologię rodem z gwiezdnych wojen?

P.J.: Nie, nie… Lasery już od dłuższego czasu są stosowane w konserwacji z dużym powodzeniem, choć nie są to urządzenia do wszystkiego. Potrafią też czynić niemiłe niespodzianki, jak przystało na skomplikowane urządzenia. Nasz laser w przeddzień rozpoczęcia prac przy czyszczeniu figury Chrystusa Frasobliwego uległ awarii i musieliśmy go wysłać do Stanów Zjednoczonych na serwis. Na szczęście z pomocą przyszła nam zaprzyjaźniona firma dysponująca znakomitym urządzeniem laserowym, co pozwoliło nam bez opóźnień zrealizować założony program prac.

Były jeszcze jakieś inne niespodzianki w pracy?

P.J.: Tak, zdjęcie z 1912 r., które w znaczący sposób wpłynęło na część dalszych naszych prac.

To znaczy?

P.J.: Pani Marta Kruczyńska, koordynująca działania związane z konserwacją figury z ramienia Instytutu Polonika, przekazała nam informację, o istnieniu zdjęcia autorstwa Józefa Kościeszka z 1912 r. (własność Fototeki Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego), które zostało odnalezione w 2019 r podczas kwerend archiwalnych do kaplicy Boimów, zleconych przez Instytut. Szklany negatyw znajduje się w zbiorach Instytutu Historii Sztuki Polskiej Akademii Nauk. Pani Marta zamówiła negatyw w dużej rozdzielczości, co znacznie ułatwiło nam rozpoznanie badanego tematu korony cierniowej. Prace konserwatorskie często opierają się na analizie materiałów archiwalnych, analizie rycin, zdjęć, zapisów kronikarskich czy inwentaryzacyjnych których akurat w tym przypadku nie było za wiele, więc każdy kolejny trop jest ważny. Zdjęcie to widziałem we wcześniej w opracowywanej kwerendzie, jednak wydawało mi się ono jedynie ilustracją ogólnego stanu zachowania latarni kaplicy wraz z rzeźbą w 1912 r. Tymczasem na fotografii, zwłaszcza po powiększeniu dostrzec można na głowie Chrystusa zarys formy elementu korony cierniowej, o którego kształcie i formie wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Owszem wiedzieliśmy, że była, bo z samej korony zachowały się cztery metalowe kolce, ale kamienna forma korony uległa całkowitej destrukcji.

Czy to odkrycie wpłynęło na tok postępowania konserwatorskiego?

P.J.: Owszem. Początkowo, na etapie budowania programu konserwatorskiego, podjęto decyzję, aby realizować typ konserwacji zachowawczej. Co w dużym skrócie oznacza: nic nie rekonstruujemy, zostawiamy formę tak jak ona przetrwała do dziś. Z uwagi na zniszczony stan zachowania powierzchni rzeźby uznano za niecelowe dokonywanie jakichkolwiek rekonstrukcji. Jedyny problem, jaki wynikał z tej koncepcji konserwacji, to sposób zamontowania czterech oryginalnych i zachowanych kolców korony cierniowej. Ich montaż wymuszał bowiem wybudowanie przynajmniej uproszczonej formy ubytku czoła głowy Chrystusa. Tymczasem zdjęcie z 1912 r. pozwalało na odbudowanie całej brakującej formy korony cierniowej. Ponadto na fotografii widać, że kolców w koronie cierniowej było bardzo dużo. Dokładna analiza stanu zachowania głowy figury w pracowni pozwoliła określić ich liczbę. Przetrwały bowiem okrągłe miejsca nawierceń do osadzania kolców. Naliczyliśmy ich 28, były długie i nadawały głowie Chrystusa nieznanej dotąd ekspresji! W wyniku tych wszystkich ustaleń, w porozumieniu z ukraińską stroną, podjęliśmy próbę odtworzenia brakującej korony cierniowej.

To trochę przypomina pracę detektywa. Z drobnych poszlak rozwiązujecie zagadkę ustalając jak to wcześniej mogło wyglądać??

P.J.: Tak, w działaniach konserwatora dzieł sztuki na satysfakcjonujący efekt końcowy prac składa się nie tylko praca manualna przy samym obiekcie, ale też proces odnajdywania odpowiedzi na różne pytania, w tym odkrywania tajemnic danego obiektu związanych z jego pochodzeniem czy oryginalną formą. Akurat w przypadku kaplicy Boimów zagadek jest mnóstwo. Jej historia jest niezwykła. Kaplica powstała w 1615 r. na terenie ówczesnego cmentarza zlokalizowanego – zgodnie z dawnym obyczajem – tuż przy kościele. Ufundował ją Węgier, kupiec sukienny Jerzy Boim. Przez wiele lat była kaplicą rodzinną, potem przeszła w ręce kapituły katedralnej. Z uwagi na swoją wyjątkową formę artystyczną jako jedyna przetrwała likwidację cmentarza w drugiej połowie XVIII w. i została włączona w tkankę rozrastającego się miasta, tuż obok katedry łacińskiej. Z przekazów i zachowanych szczątkowych śladów wiadomo, że nie tylko kamienna figura Chrystusa była wcześniej malowana, ale też fantastycznie rzeźbiarsko zdobiona elewacja główna samej kaplicy. W 1932 r. Kaplica Boimów  została uznana za zabytek, potem w latach powojennych była zamknięta, pełniła funkcję magazynu. A od 1967 r. r stała się oddziałem Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki. Kaplica pw. Świętej Trójcy i Męki Pańskiej, zwana też Ogrójcową, była i jest przedmiotem zainteresowania badaczy historii sztuki. Do tej pory nie udało się ustalić, kto jest autorem kamiennej dekoracji fasady czy samej figury. Mamy nadzieję, że nasze prace pozwolą zabezpieczyć tę wyjątkową rzeźbę na kolejne długie lata, choć walka ze skutkami upływu czasu jest nierówna i niestety raczej skazana na porażkę. Czas w sposób nieubłagany odciska swoje piętno na każdej materii. Widzimy to wyraźnie na powierzchni rzeźby Chrystusa Frasobliwego.

Bieżące wydanie

Renowacje i Zabytki
ZAMEK W MALBORKU - 1/2024

W numerze:

ZAMEK W MALBORKU


Dzieje budowlane zamku

Droga do UNESCO

Muzeum od kuchni

 

Wyróżnienia i nagrody

Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski

Mecenas Kultury Miasta Krakowa

Nagroda "Złotego Pióra"

Złoty Krzyż Zasługi

Czytaj więcej